List z Tortony, 1912, Zesłanie Ducha Świętego, Po słynnej audiencji u Ojca św. Piusa X

Tortona (Zesłanie Ducha Świętego), 1912

Do zakonników, wychowanków
i dobrodziejów po słynnej audiencji
u Ojca św. Piusa X, 19 IV 1912 r.

Najdrożsi w Jezusie Chrystusie,

19 kwietnia br. będzie dniem pamiętnym na wieki. Była godzina 12.00, kiedy zostałem wprowadzony do Ojca św. Piusa X na audiencję prywatną. Papież stał uśmiechnięty przed biurkiem w swoim gabinecie i patrzył na mnie wzrokiem pełnym najsłodszej miłości. Czułem wielką potrzebę upaść mu do nóg i posłuchać jego zdania w wielu rzeczach, chociaż widziałem go już w Wielki Czwartek, to jest 4 kwietnia, kiedy to mogłem uczestniczyć w jego mszy św. i spełnić moje żywe pragnienie – przyjąć komunię wielkanocną z jego czcigodnych rąk. Upadłem więc przed nim na kolana z całą synowską miłością, całując stopę i rękę z największym uczuciem. Papież usiadł i z ojcowską dobrocią polecił mi usiąść obok siebie oraz udzielić sobie informacji, przy czym wypytywał szczegółowo o sprawy dotyczące powstającego Zgromadzenia. Raczył również, jak zawsze, okazać szczególną swoją miłość względem Małego Dzieła Boskiej Opatrzności, w czym także widać wielką pokorę namiestnika naszego Pana Jezusa Chrystusa. Byłem zupełnie onieśmielony tak wielką serdecznością, ale na ile mogłem, przedstawiłem mu wszystko, co wy czynicie dzięki pomocy, jakiej nam udziela Boska Opatrzność, o moi drodzy bracia kapłani, pustelnicy, klerycy i koadiutorzy. Spostrzegłem, że Ojciec św. bardzo się wzruszył i zainteresował naszą małością, naszą nicością – drogi Ojciec św. – na każdą też dobrą wiadomość uśmiechał się i radował w Bogu jak ten, kto słucha rzeczy, które mu się bardzo podobają.

Powiedział mi też o pewnym ważnym i upragnionym przez siebie dziele, którego trzeba dokonać w Rzymie poza Bramą św. Jana na Lateranie. Dzieło to ma mieć charakter nie tylko kultowy, ale na wskroś praktyczny, bo kształcenie chrześcijańskie, czyli pracę nad młodzieżą oraz nad znaczną częścią ludzi, biorąc pod uwagę ich dobro religijne, moralne społeczne. Jeszcze kilka lat temu za Bramą św. Jana na Lateranie żaden kościół nie był otwarty dla kultu, podczas gdy liczba ludności wzrastała z każdym dniem coraz bardziej, tak że dziś może już dochodzi do 10 tys. mieszkańców. Prawie 2 km ulicy Appia Nuova jest już po obu stronach zabudowane willami, gospodami, mieszkalnymi blokami dla ludu oraz kilkoma pałacami, co razem stanowi prawdziwe mrowisko ludzkie. Kiedyś – a było to 9 grudnia 1906 r. – Ojciec św. powiedział mi: „Czy wiesz, że za Bramą św. Jana jest jak w Patagonii? Patrz, jest tam wielu takich chrześcijan, którzy są nimi dlatego, że jako niemowlęta zostali zaniesieni do chrztu do bazyliki św. Jana na Lateranie. Ale poza tym wszystko inne leży odłogiem”. Jakiś czas przedtem pewien amerykański arcybiskup zaprosił Małe Dzieło Boskiej Opatrzności do Brazylii, aby mu powierzyć ogromny teren do pracy ewangelizacyjnej. Bóg sprawił wówczas, żeśmy nie poszli, i oto Ojciec św. wyznaczył nam misję u bram samego Rzymu, a później – o czym wiecie – po trzęsieniu ziemi (1) dał nam jeszcze inną pracę.

Dzięki dobroci i pomocy Jego Eminencji ks. kard. Respighiego wikariusza Jego Świątobliwości oraz czcigodnego monsignora Fabériego, asesora wikariatu, można było wynająć pewne pomieszczenie w odległości kilometra od Bramy. Złożona z dwóch części stajnia na konie została oczyszczona, zamieniona na prowizoryczny kościółek i otwarta dla ludności. Rozpoczęto rekolekcjami. Początkowo były one utrudnione przez niektórych złośliwców, którzy z powodu sekciarskich założeń nie chcieli tutaj widzieć księży, dzisiaj jest tam czterech kapłanów, którzy pracują i nie mogą podołać wszystkim obowiązkom. Jednak już się przygotowują inni pracownicy ewangeliczni, pełni dobrej woli i sił, aby iść i rozwinąć razem z nimi jeszcze inną pracę. Rokrocznie udziela się tam już 10-12 tys. komunii, które przygotowują podłoże duchowe do innej przyszłej pracy. Zostały założone kółka młodzieżowe, Stowarzyszenie św. Alojzego, kwitnące Zjednoczenie matek chrześcijańskich oraz ukazuje się również co dwa tygodnie biuletyn „La croce – Krzyż”.

Obecnie dzięki wspaniałomyślności Ojca św. powstaje w pobliżu piękna świątynia, która będzie kościołem parafialnym i która – gdym kiedyś zapytał Ojca św., jaką chce nazwę dla niej – odpowiedział: „Niech się nazywa kościołem Wszystkich Świętych”. Zdaje mi się, że Opatrzność sprawi, iż obok kościoła powstanie obszerne oratorium ludowe dla młodzieży, która tak bardzo jest narażona na niebezpieczeństwo w dziedzinie wiary i moralności. Będą też prowadzone inne rodzaje działalności parafialnej, przede wszystkim dla ojców rodzin i dla organizacji robotników chrześcijańskich. Zostaną, otwarte szkoły wieczorowe i szkoły do nauki religii. Powstanie biblioteka publiczna, teatrzyk, następnie piękne kino i to wszystko, co jest konieczne w naszych czasach, by czynić dobrze i zbawiać dusze. Byłoby zbyteczne mówić wam, ze dla osiągnięcia tego świętego celu zwrócę się z ufnością, do wszystkich moich zasłużonych przyjaciół i współpracowników Opatrzności, aby ich prosić o pomoc duchową, i materialną. Nie będę wam bowiem ukrywał, że na to dzieło, którego papież pragnie dokonać dla dobra wielu tysięcy dusz, będą potrzebne, o drodzy dobrodzieje, pieniądze i to duże pieniądze. Ale pieniądze przyśle Opatrzność Boża także przez wasze ręce. Tymczasem trzeba się modlić i pracować – a modlić się i pracować „w Panu – in Domino” bez ociągania i wytrwale, z pośpiechem ale jednocześnie ze spokojem ducha, i to dotyczy wszystkich, którzy chcą nam dopomóc, którzy chcą zbawiać dusze – każdy według danej sobie łaski Bożej i swoich możliwości.

Dusz, dusz – oto nasze westchnienie i nasz okrzyk, dusz, dusz! Mamy pracować z pokorą, prostotą i wiarą, a następnie iść naprzód w Panu nigdy nie okazując zaniepokojenia, naprzód z ufnością, że wszystkiego dokona Bóg. On tylko zna godziny i momenty swych dziel; wszystkich i wszystko ma w swoich dłoniach. Naprzód, z jak najżywszą wiarą, z pełnym synowskim zaufaniem do Boga, do Jego Kościoła, ponieważ jakże biednym jest ten człowiek lub ta instytucja, która sądzi, że własną mocą dużo potrafi zrobić. Tym, który przede wszystkim działa, jest Bóg i dlatego „Jeżeli domu Pan nie zbuduje, na próżno się trudzą ci, którzy go wznoszą – Nisi Dominus aedificaverit domum, in vanum laboraverunt qui aedificant eam” (Ps 126 [127], 1). Czułem więc potrzebę poznać jasno wolę Bożą, w odniesieniu do wielu rzeczy i dlatego, kiedy znalazłem się przed Ojcem św., nie uwłaczając w niczym największej czci, jaka się papieżowi należy, ośmielony jego dobrocią, otworzyłem mu swoje serce, wypowiadając wszystko, co według mojego sumienia powinienem był mu powiedzieć. I usłyszałem z ust namiestnika Jezusa Chrystusa słowa jasne, wyraziste, pełne wiary i ojcowskiej dobroci. O mój Boże! Co to za słodycz rozmawiać z naszym Ojcem św. Piusem X. On ma słowa żywota. Ileż to pogody i bożej ufności w sercu tego papieża. Ileż boskiego światła kieruje nim w zarządzaniu Kościołem.

Jeśli przed udaniem się do niego chodziłem po ciemku co do wielu spraw – jak to już mówiłem – to znalazłszy się u jego stóp jak dziecko natychmiast odczułem, że takie pada na mnie światło Boże, i pokona ono i rozproszy wszelkie ciemności; że światło to wzrasta w mojej duszy delikatnie i że do tego stopnia zabłysło, iż zacząłem kroczyć jakby w jasnym blasku słońca. Dlatego nie trudziłem się więcej, jak rozstrzygać sprawy, bo byłem jak gdyby prowadzony za rękę. Krok mój stał się zwinny i lekki. Nic też nie pozostawało innego, jak kroczyć w tej słodkiej i świętej łasce miłości Boga i dusz, jak najpokorniej w radości ducha błogosławiąc w swoim sercu Bogu zawsze dobremu i miłosiernemu. Wyznaje wam przeto, drodzy synowie i dobrodzieje moi, że ta audiencja papieska była nie tylko najsłodszą radością dla mnie, ale że – czuję to – odnowiła mnie całkowicie w Chrystusie i dodała odwagi w służbie Kościołowi, gdyż dała mi bardzo żywe, potężne pragnienie całkowitego poświęcenia się miłości Bożej i rozszerzenia w sercach, szczególnie maluczkich i ludu, słodkiej miłości Boga i papieża. Ach, co za niewysłowioną pociechę odczuwa się wtedy, gdy się stoi pokornie i wiernie u stóp Kościoła i Stolicy Apostolskiej! I tutaj, najdrożsi moi bracia w Panu i wy dawni wychowankowie, a także wy najlepsi dobrodzieje naszych sierot, którzyście wspomagali mnie zawsze tak hojnie gestami serca i czynem w chwilach dużych zmartwień i ucisków, nie powinienem milczeć o jednym ważnym fakcie, stanowiącym pomnik pamięci dla życia i przyszłości małego Zgromadzenia, a który można nazwać uroczystym narodzeniem. Tak jak już dla mnie, tak dla was wszystkich – którzy kochacie Boską Opatrzność albo wzrastaliście w Jej matczynych objęciach, albo Jej służycie czy dajecie pomoc Jej biednym dzieciom lub opuszczonym – stanie się to tytułem największej radości, jakkolwiek w chwili gdy o tym wam mówię, jak gdybym odczuwał wstyd, ponieważ dobrze wiem, jaki jestem biedny i jak na skutek tak znacznej dobroci czuję się zobowiązany do jeszcze większego ukorzenia przed Panem i Jego Najświętszą Matką; i podczas gdy za to dziękuję dobroci Boga i Ojca św., dochodzę wprost do okrzyku: „Stało się to przez Pana; cudem jest w oczach naszych – A Domino, a Domino factum est istud, et est mirabile in oculis nostris” (Ps 117 [118], 23).

W owej chwili tedy, widząc tak wielką ojcowską i bożą miłość Ojca św. względem Małego Dzieła, odważyłem się poprosić o największą łaskę. Ojciec św. powiedział z uśmiechem: „Posłuchamy więc, co to za największa łaska?”. Wtedy przedstawiłem mu pokornie, że głównym i fundamentalnym celem naszego instytutu jest kierowanie wszystkich naszych myśli i uczynków ku wzrostowi i ku chwale Kościoła; ku rozszerzeniu i zakorzenianiu najpierw w naszych sercach, a potem w sercach maluczkich miłości względem namiestnika Pana Jezusa Chrystusa. Po czym prosiłem go, by jako że mam właśnie złożyć wieczyste śluby zakonne – raczył w dowód swojej miłości przyjąć je ode mnie w swoje ręce, gdyż nasz instytut jest i chce stanowić wyraz całkowitej miłości i własności papieża. Ojciec św. – nigdy nie będę zdolny wyrazić radości odczuwanej w owej chwili – odpowiedział mi, że się na to zgadza. Podziękowałem mu za to, i audiencja trwała w dalszym ciągu. Ale kiedy się już miała ku końcowi, zapytałem Jego Świątobliwość, kiedy mam przyjść, by złożyć śluby zakonne. Wtedy mi odpowiedział: „Ależ nawet zaraz”.

O mój Boże, co to za chwila była dla mnie. Rzuciłem się na kolana przed Ojcem św., uścisnąłem i ucałowałem jego błogosławione stopy, wydobyłem z kieszeni książeczkę, którą znają synowie Boskiej Opatrzności, a którą zabrałem ze sobą, przeczuwając uzyskanie tej łaski. Otworzyłem ją na stronie, którą już przedtem czymś zaznaczyłem w miejscu, gdzie jest formuła ślubów. Atoli w tej tak uroczystej i świętej chwili przypomniałem sobie, że według przepisów prawa kanonicznego potrzebni by byli dwaj świadkowie, a tych świadków brakowało, gdyż audiencja była prywatna. Podniosłem tedy swe oczy na Ojca św. i odważyłem się na te słowa: „Ojcze święty, jak Waszej świątobliwości wiadomo, potrzeba by dwóch świadków, chyba że Wasza świątobliwość raczy udzielić dyspensy”. A papież, patrząc na mnie ze słodyczą w oczach i z niebiańskim uśmiechem na ustach, odrzekł: „Świadkami będą mój i twój anioł stróż”.

O szczęśliwości niebieska! Kochany Panie Jezu, jakżeś mnie zawstydził, iż za tę odrobinę miłości, jaką dzięki Twojej łasce żywiłem względem Ciebie i Twojego namiestnika na ziemi, tak mnie wynagrodziłeś! Bądź za to uwielbiony na wieki, uwielbiony na wieki!
Upadłszy wiec do nóg Ojca św. Piusa X, jak gdyby do nóg samego Pana Jezusa, w obecności Boga Ojca, Syna i Ducha Świętego – po wezwaniu mojej najsłodszej Madonny, naszej błogosławionej Matki Najświętszej Dziewicy Maryi Niepokalanej Matki Bożej, chwalebnego Michała Archanioła, najukochańszego św. Józefa i błogosławionych apostołów Piotra i Pawła oraz Wszystkich Świętych i wszystkich aniołów nieba – złożyłem moje wieczyste śluby zakonne i specjalną uroczystą obietnicę: wyraźną i prawdziwą przysięgę miłości aż do wyniszczenia siebie samego oraz wierności dozgonnej u stóp i w ręce namiestnika Chrystusa Pana. A dwaj aniołowie byli świadkami, nawet sam anioł naszego Ojca św. Pochyliłem się głęboko aż do ziemi, podczas gdy papież wyciągnął swoja błogosławiącą rękę nad moją biedną głową, a ja czułem zstępujące błogosławieństwa apostolskie, obejmujące mnie całkowicie od wewnątrz i od zewnątrz, tak jak gdyby Bóg zstąpił na mnie. Tymczasem głos papieża słodki i święty wypowiadał słowa błogosławieństwa hojnego i radosnego. O Panie, jakżeś dobry, drogi Panie! Niechaj wszystko będzie na cześć i na chwałę Twoją! Niechaj Bóg będzie uwielbiony po wszystkie dni! „Confirma hoc, Deus, quod operatus es in nobis, Alleluja – Potwierdź, o Boże, to, coś w nas sprawił, Alleluja” (por. Ps 67 [68], 29 wg Wulgaty).

Moi synowie, wychwalajmy Pana, Alleluja, Alleluja! A Jego miłosierdzie, które zstępuje z obłoków aż na najmniejsze stworzenia, niech potwierdzi to, co On sprawił. „Alleluja! Confitemini Domina, quoniam bonus: quoniam in saeculum misericordia Eius – Chwalcie Pana, bo dobry, bo na wieki Jego miłosierdzie (…)” (1 Krn 16, 34). Na tym miejscu miło mi jest wspomnieć, że pierwsze śluby kanoniczne złożyłem podczas radosnych świąt Wielkanocnych – rocznicy moich święceń kapłańskich – w kaplicy biskupiego pałacu w Tortonie na ręce czcigodnego ks. bpa Hygina Bandiego. Następnie rok potem odnowiłem w Rzymie w bazylice św. Piotra przy ołtarzu konfesji w krypcie na grobie św. Piotra apostoła – oczywiście na ręce biskupa Tortony z okazji jego wizyty „ad limina apostolorum”. Miejsce złożenia było podyktowane właściwością celu, jaki sobie postawił nasz instytut. Po raz trzeci złożyłem je jeszcze w Tortonie – znów na ręce czcigodnego ks. biskupa – w miejscu trochę odmiennym od pięknej bazyliki św. Piotra, a mianowicie w gołej i smutnej kaplicy więziennej w obecności więźniów przy okazji udania się do nich ks. biskupa z komunią wielkanocną. Prosiłem o złożenie ślubów w tym zamknięciu bolesnym i nieszczęśliwym dlatego, że to miejsce było mi bardzo drogie, gdyż tam z pomocą Bożą już jako kleryk chodziłem wraz z ks. kan. Rattim i tam Pan w swej dobroci obdarzył mnie szczególnymi łaskami.
Małe Dzieło zrodziło się u stóp Jezusa Eucharystycznego, Najświętszej Maryi Panny i biskupa w pewnym sensie między tym domem kary i moralnej nędzy a tortońskim szpitalem. Pan od lat daje mi słodką pociechę, jaka że nasz drogi kapłan jest duszpasterzem w jednym i drugim domu cierpienia. Ale jeszcze bardziej pragnąłem odnowić tam święte śluby, ponieważ zamierzałem w sposób najbardziej wolny oddać się cały, jakby mając związane ręce i nogi, myśl, serce i wolę – jako prawdziwy słodki więzień miłości, w ręce świętego Kościoła; zamierzałem pozostać czy to żywy, czy martwy przywiązany do stóp Kościoła, do woli i pragnień Kościoła; tak jak o sobie, dzięki łasce Bożej, tak to rozumiem o was wszystkich, moi drodzy synowie w Panu, o Zgromadzeniu Dzieła Opatrzności lub czym by ono było.

Przed wyjściem z audiencji podziękowałem z głębi duszy Jego Świątobliwości i zapewniłem go o tym, że z pomocą Pana będziemy zawsze, ale to zawsze, modlić się za niego i za święty Kościół, że będziemy zawsze z nim złączeni. Prosiłem też o tak wielkie błogosławieństwo, jak wielkie jest jego serce, jak wielkie jest Serce Boże, nie tylko dla siebie, ale także dla was, wszyscy kapłani, eremici, klerycy, koadiutorzy; dla was, najdroższe moje sieroty; dla was, młodzi studenci i rzemieślnicy; dla was, drodzy mali pracownicy na naszych koloniach rolniczych; dla was, moi nigdy niezapomniani i najdrożsi byli wychowankowie z wszystkich domów. I papież hojnie pobłogosławił wszystkim. Muszę wyznać, że wtedy Ojciec św. wyprzedził i jakby wyjął słowa z moich ust, wspominając o was, drodzy moi dobrodzieje, łaskawe i wspaniałomyślne dobrodziejki. Powiedział, żebym zaniósł wam jego błogosławieństwo. Mogę też was zapewnić, że on raczył wspomnieć ze szczególną życzliwością o was i o wszystkich naszych ludziach. Pobłogosławił hojnie wszystkie przez nas prowadzone dzieła i wszystkie nasze i wasze rodziny. Nadto przekazuję wszystkim dające wielką pociechę błogosławieństwo apostolskie, zachęcając was wszystkich do gorącej modlitwy za namiestnika Jezusa Chrystusa i o jego zdrowie. Ojciec św. Pius X będzie zawsze naszym największym dobrodziejem. Ucałowałem mu w moim i waszym imieniu nogę i rękę; tym aktem odnowiłem we własnym sercu mającą znaczenie dla mnie i dla wszystkich spod znaku Opatrzności wielką przysięgę wierności i uległości papieżowi: trwania z pomocą Pana zawsze u stóp papieża w poczuciu małości i pokory; słuchania go, tak jakby przemawiał do nas Bóg; naśladowania go zawsze, tak jak powinniśmy codziennie naśladować Boga; obrony aż po grób wolności, pełnej i prawdziwej niezawisłości świętego Kościoła Bożego, obrony wszystkich praw Kościoła, jego biskupów i jego widzialnej głowy, ojca naszej wiary i naszych dusz – papieża. Kiedy uniosłem głowę od ręki Ojca św., ona być może pozostawała zroszona niejedną moją słodką łzą. I tak z duszą przepełnioną duchową radością zszedłem recytując wielokrotnie „Te Deum”; wychodząc z Watykanu poszedłem do bazyliki św. Piotra odmówić hymny i modlitwy dziękczynne za nieskończone miłosierdzie Pana. „Haec dies quam fecit Dominus: exultemus et laetemur in ea – Oto dzień, który Pan uczynił: radujmy się zeń i weselmy” (por. Ps 117 [118], 24).
Wydawało mi się, że nawet nasi najdrożsi i niezapomniani bracia – którzy wszyscy z miłości spalali się dla papieża, dla matki-Kościoła, dla dusz w tym Dziele Boskiej Opatrzności i którzy już nas wyprzedzili do niebieskiej ojczyzny, małe owieczki Boże, będący tam jak się spodziewamy – byli wokół mnie, wokół grobu św. Piotra, by się cieszyć ze swoim biednym ojcem. Byli tam też ich aniołowie i święci z waszymi aniołami i świętymi, o moi drodzy synowie. Byli również dwaj anielscy świadkowie z aniołami wszystkich naszych sierot i alumnów, a nadto wszyscy święci i błogosławieni nasi patronowie domów i Zgromadzenia, a Najświętsza Matka Boskiej Opatrzności sama raczyła zejść ze swym chórem dziewic i męczenników, by uwielbiać razem Pana! Czym więc będzie raj?

Oby pamięć naszego Ojca św. Piusa X była błogosławiona u wszystkich małych synów Boskiej Opatrzności. Oby była jego pamięć błogosławiona w pokolenia. Oby się wszyscy przeglądali w nim jak w zwierciadle – godnym podziwu dla cnoty, roztropności i mądrości w rządzeniu. Jego moc apostolska pozostanie szczególnie wielka, aby przerazić i zawstydzić wewnętrznych i zewnętrznych nieprzyjaciół rzymskiego Kościoła; zaś jego boska niezłomna wiara, jaka że jest wiarą św. Piotra, pozostanie, aby wzmocnić prawdziwych synów Kościoła i ocalić społeczność świecką.
Prostota i miłość tego pokornego a wielkiego papieża, jego wspaniałomyślność w odniesieniu do wszelkiego rodzaju nieszczęścia, głęboka pobożność i nabożeństwo do eucharystii; życie duszpasterskie i doskonałość, z jaką chce wychowywać kler diecezjalny i zakonny; prace na rzecz dyscypliny kościelnej – wszystko to jest znakiem głębokiej gorliwości i ognia bożej miłości. Opatrzność powołała go – papieża duchowieństwa – do odnowienia wszystkiego w Chrystusie. Za tę miłość, za tę codzienną troskę na rzecz duchowieństwa będzie on miał wielkie imię na ziemi i jeszcze większą koronę w niebie. Jego zaś działanie – skierowane na Boga i na dusze, działanie pewne i łagodne, skromne i potężne – już rozszerza ducha wiary i ukazuje narodom życie chrześcijańskie w formie silniejszej i bardziej praktycznej. Niechaj nigdy się nie zdarzy, abyśmy byli ludźmi słabej wiary. Mamy papieża, a z papieżem Opatrzność Bożą; która zawsze z każdego zła potrafi wyprowadzić największe dobra religijne i społeczne. Właśnie dzisiaj, gdy wszyscy jesteśmy zgnębieni z powodu powstałych bolesnych warunków dla Kościoła i jego namiestnika, niebieski Rolnik już rozsiewa ziarna triumfalnego żniwa, które jest przeznaczone, aby dać zbiór na chwile Bożych zmiłowań.

O moi synowie, wydaje mi się, że przy tej okazji powinienem wam otworzyć serce i powiedzieć, że widzę, jak Kościół wchodzi w próby ostateczne. Sekciarstwo nie wycofa się i nie zatrzyma – nie, nie łudźmy się. Ukorzmy się natomiast pod ręką Boga, całujmy ją, błogosławmy jej, ponieważ ona zabija i ożywia, „…w grób wtrąca i zeń wywodzi – deducit ad inferos et reducit” (por. Sm 2, 6). Ale, jakiekolwiek byłyby próby ostateczne, które dominująca dziś na świecie moc ciemności szykuje przede wszystkim przeciw namiestnikowi Jezusa Chrystusa, aby wokół niego dokonać spustoszenia, wierzymy w Pana, że bramy piekielne „nie przemogą – non praevalebunt”! „«Est Deus in Israël – jest Bóg w Izraelu», nic nas nie zastraszy” – wołał czcigodny ks. Bosko w innych niebezpiecznych dla Kościoła momentach. Tak, drodzy synowie, Pan Jezus jest w Kościele, ożywia swój Kościół i nie odda swego świętego namiestnika w ręce wrogów. Jezus niczego tak nie kocha, jak wolności swego Kościoła i swego namiestnika.,

Nadeszła godzina, w której wszyscy muszą zająć jasne stanowiska: albo całkowicie z papieżem, albo przeciw papieżowi. My złączmy się pokornie i mocno wokół niego, wokół trwałego wału ochronnego królestwa Chrystusowego. Powinniśmy być zdecydowani na oddanie serca, myśli, duszy, życia i wszystkiego, byleby zapewnić wolność Kościołowi, jego głowie – papieżowi, i bronić tej wolności. Prawda i nieomylność w dyspozycji tylko jednego człowieka – namiestnika Jezusa Chrystusa nie mogą być na uwięzi ani nie mogą być igraszką – choćby tylko pozornie – jakiejś władzy ludzkiej. Biada tej chwili, w której by to nastąpiła. Byłby to czas nieobliczalnego zamętu dla chrześcijaństwa i zagrożenie dla samej jedności Kościoła. A właśnie do tego celu zawsze zmierzały sekty. Czas Boga, moc Boga nie są nigdy tak blisko jak wtedy, kiedy nieprzyjaciele Kościoła śmieją się z niego, ponieważ go nie widzą; śmieją się z niego, gdyż nie wierzą w niego albo myślą, że jest odległy, jakby go wcale nie było. Ale wtedy „Bóg jest blisko – Dominus prope est!” (por. Ps 144 [145], 18). „Zresztą, posiadający wiarę niech się nie spieszą – mówi prorok Izajasz – qui crediderit, non festinet” (por. Iz 28, 16). Nasze uczucia są ślepe i przywykłe do szybkiego działania właściwego prostym instynktom i niecierpliwe, żeby dojrzeć kres, ku któremu zmierzają wydarzenia; uczucia te nużą z powodu każdej zwłoki i większość słabych psychik ma ciągłe wątpliwości, albo im wprost ulega.

Moi synowie, precz z niepokojem, nie powinniśmy nigdy wątpić – cokolwiek by się zdarzyło – o wierności obietnic Bożych. Opatrzność Boża, która karmi ptaki powietrzne i przyodziewa lilie polne, zatroszczy się o Kościół. Opatrzność Boża., która odwiecznie panuje nad wiekami, nie może się obawiać, że Jej zabraknie czasu do wypełnienia zamierzeń Najwyższego i do zwycięstwa Kościoła. Oddajmy całkowicie nasze serca w Jej ręce, pracujmy i módlmy się, módlmy się i pracujmy, oczekując na ten moment, który kiedyś nastąpi, nastąpi z całą pewnością, ponieważ ostatnim zwycięzcą jest zawsze Bóg. Jest rzeczą konieczną, a moi drodzy, abyśmy się oparli silnie na nauce Pana Jezusa, którą przekazuje nam w sposób nieskażony papież, święte Kongregacje rzymskie i biskupi, i byśmy się strzegli szczególnie dzisiaj wewnętrznych nieprzyjaciół – siewców kąkolu i obrońców nie tyle prawdy, co śmierci.

Synowie Opatrzności, pozwólmy, by nami kierowała Opatrzność za pośrednictwem Kościoła, który Bóg założył dla nas; bądźmy „podatni w rękach Kościoła – perinde ac cadaver” (2). Pozwólmy, aby kierowała nami, prowadziła nas i władała nami Stolica Apostolska, gdziekolwiek byśmy byli i jakakolwiek by była jej wola – taki jest bowiem duch i taki cel małego Zgromadzenia. Błagajmy Boga codziennie o to, by nie dopuścił nigdy, żeby przesiąknęło ona zasadami, które otumaniają niejedną głowę, mianowicie zgubnym szukaniem nowości, niesubordynacją, pychą w myśli, w mowie i działaniu, co doprowadza do zaprzeczenia prawd, jakich nauczali szlachetni i cenieni przez katolików nauczyciele; usiłuje się ich zdyskredytować i wyraża się im prawie współczucie, dochodząc aż do napaści na boskie ustanowienie Kościoła i do wyrywania – gdyby to tylko było możliwe – samych korzeni naszej świętej wiary. Bądźmy głusi na wołanie tych, którzy głoszą coś bez papieża lub też nie wypowiadają się wyraźnie za papieżem i za zdrową i ścisłą nauką Kościoła. Tacy nie są nasieniem Ojca niebieskiego, ale fałszywymi zarodkami herezji, rodzącymi śmiercionośny owoc. Ci, którzy nie tworzą jednego serca z biskupami i następcą św. Piotra, są dla mnie kolumnami na grobach umarłych, na których tylko są wyryte imiona ludzi, noszących obłudnie nazwę katolików. Ponieważ w rzeczywistości nie biorą udziału w kielichu matki Kościoła i namiestnika Chrystusa, należy się bardzo obawiać, że zarażeni trudną do wyleczenia chorobą, poumierają bez pokuty i nie będą uczestniczyć w zmartwychwstaniu do życia wiecznego duszy i ciała w niezniszczalności Ducha Świętego, byli bowiem niszczycielami czystej wiary, za którą Jezus Chrystus został ukrzyżowany, i występowali z wielką przebiegłością przeciw Kościołowi rzymskiemu – matce i nauczycielce wszystkich Kościołów, który posiada na ziemi pełnię władzy, przekazaną mu przez Pana naszego Jezusa Chrystusa.

Synowie moi w Panu i przyjaciele, kochajmy Kościół św., darzmy papieża i biskupów wielkim uczuciem. Żyjąc w naszych czasach – w czasach nowych niebezpieczeństw – nie przestawajmy nigdy, przenigdy świecić jaśniejącym przykładem serdecznego uczucia, wewnętrznej pokory, posłuszeństwa i miłości do Kościoła i papieża. Zwróćmy uwagę na dostojne ubóstwo, do którego została doprowadzona Stolica Apostolska, na moralne katakumby, które zgotowano matce-Kościołowi rzymskiemu i papieżowi. Poczytujmy sobie za bardzo wielki zaszczyt, jeśli będzie nam dane uczynić cośkolwiek lub wycierpieć dla świętej sprawy Kościoła i papieża, gdyż jest to sprawa samego Boga. Kochajmy Kościół św. z całej duszy, uważając zawsze za naszą własność wszystko to, czego naucza on i jego widzialna głowa – biskup rzymski. Jak dobry syn kocha matkę, tak my kochajmy Kościół całym naszym sercem – jest on bowiem dla nas matką; tak jak dobry syn kocha ojca, tak my kochajmy papieża.

Papież – to nasze „credo” i jedyne „credo” naszego życia i naszego Zgromadzenia. W I liście do Koryntian apostoł Paweł nazywa wyklętym tego, kto nie kocha Jezusa Chrystusa, ale, moi synowie, wyklętym będzie także ten, kto nie kocha namiestnika Jezusa Chrystusa – papieża (por. 1 Kor 16, 22). O, jakże bylibyśmy szczęśliwi, gdybyśmy mogli cokolwiek uczynić lub wycierpieć w obronie papieża. O, jeszcze bardziej bylibyśmy szczęśliwi, gdyby Bóg uczynił nas godnymi oddać za swego namiestnika także życie! Byłoby to świętym zadatkiem życia wiecznego, które Pan Jezus obiecał i przygotował w niebie swoim wiernym sługom. Jesteśmy nieliczni, mali i słabi, ale naszą chwałą, o drodzy synowie Opatrzności, ma być to, aby nikt nas nie przewyższył w uczuciu miłości – z wszystkich naszych sił – do papieża i Kościoła, który jest umiłowaną oblubienicą Jezusa Chrystusa – świętą i niepokalaną oblubienicą Słowa Wcielonego. Kościół jest Jego własnością i Jego dziełem, jak mówi św. Jan w rozdz. 17. Jest on także naszą najsłodszą matką i do końca wieków przedmiotem upodobania Tego, który jest upodobaniem Ojca niebieskiego. Jest on kolumną prawdy, tak jak jest ostatecznym rozstrzygnięciem w sprawach wiary i moralności.

Niech nas zatem nikt nie przewyższy w szczerości uczucia, w oddaniu i ofiarności do matki Kościoła i papieża. Niech nas nikt nie wyprzedzi w pracy nad tym, by spełniły się pragnienia Kościoła i papieża, aby poznano i ukochano Kościół i papieża. Niech nas nikt nie przewyższy w zachowaniu wskazań papieskich i to wszystkich bez przemilczeń, bez biadoleń, oziębłości i wahań. Uległość nasza ma być zupełna, synowska i doskonała – uległość myśli, serca i czynu – nie tylko w tym, co papież jako taki uroczyście decyduje w rzeczach wiary i moralności, ale w każdej rzeczy, jakakolwiek by ona była, której naucza, pragnie albo którą nakazuje. Niech nas nikt nie przewyższy w jak najserdeczniejszej delikatności względem papieża, w poświęceniu się i trwałym pragnieniu, by się stać całopalnymi ofiarami, które żyją czcią i najczulszą miłością do Kościoła i słodkiego, widzialnego Chrystusa na ziemi – papieża.

„Niech nas Bóg zachowa – powiem wam, o moi synowie, za Ausoniuszem Franchim, słynnym i zbyt szybka zapomnianym autorem książki pt. «Ultima critica» (3) – niech nas Bóg zachowa od arogancji i głupiej zuchwałości czynienia się sędziami nad upomnieniami i rozkazami papieża. Niech nas zachowa od pychy diabelskiej, gdyby nas miała skusić do tego, byśmy chcieli regulować lub ograniczać jego prawa i władzę. Nie do nas należy sądzić tego, który zajmuje na ziemi miejsce Boga, który jest najwyższym przedstawicielem Jego autorytetu i nieomylnym tłumaczem Jego słowa.. Do nas należy wierzyć tylko we wszystka, co on mówi i czynić wszystko, czego od nas żąda. Oby sąd papieża był kryterium naszych sądów, a jego wola – prawem naszej woli i normą naszego działania”. Powinny być stale i zawsze stosowane i wypełniane nie tylko jego formalne rozkazy, ale również jego rady i zwykłe pragnienia jako wyraz tego, co się Bogu podoba, czego od nas Bóg żąda i co za łaską Bożą mamy wypełniać bez dyskusji. Papieża należy szanować jak samego Jezusa Chrystusa. „Kiedy przemawia papież, wtedy przemawia sam Jezus Chrystus” – powtarzał zawsze ks. Bosko. Być we wszystkim w jedności z papieżem, to być w jedności z Bogiem; kochać papieża – to kochać samego Boga; Boga zaś i odwiecznego Kapłana Jezusa Chrystusa Syna Bożego nie kocha się prawdziwie, jeśli się naprawdę nie kocha papieża. Tą samą miłością, którą kochamy Boga i Jezusa Chrystusa Zbawcę naszego, należy też kochać papieża.

Nasza miłość – Jezus Chrystus został ukrzyżowany. Obyśmy i my wszyscy – będąc zawsze jednego serca, jednej myśli i jednego ducha – w godnym uwielbienia Sercu Jezusa Chrystusa ukrzyżowanego byli ukrzyżowani razem z Nim. Nasza miłość – papież jest moralnie krzyżowany. Obyśmy i my wszyscy – będąc zawsze jednego serca, jednej myśli i jednego ducha – w sercu Kościoła, którym jest papież, razem z nim byli na Kalwarii, razem z nim byli ukrzyżowani. „Jezusa kocha się na krzyżu lub nie kocha się Go wcale” – mówił czcigodny o. Ludwik z Casorii; tak samo jest z papieżem: papieża kocha się na krzyżu; kto się gorszy z jego upokorzeń, do których został doprowadzony, kto nie kocha go na krzyżu – ten nie kocha go wcale. W obecnych złowieszczych czasach – kiedy to Kościół jest rozrywany i cierpi okropne katusze – starajmy się, o drodzy synowie i przyjaciele, możliwie więcej niż kiedykolwiek uśmierzać jego cierpienia. Starajmy się być dla wszystkich przykładem i wzorem cnót, aby nasze życie i wszystkie nasze czynności świadczyły o tym, jaka zrodziła nas matka, i aby Kościół i namiestnik Jezusa Chrystusa mogli z nas, choć tak ubogich, zawsze się cieszyć i szczycić. Wtedy i tylko wtedy będzie z nami błogosławieństwo Boże.

Niech Pan czuwa nad nami i niech nam okazuje swoje miłosierdzie; błogosławieństwo Boże niech będzie zawsze z nami i niech stanowi zadatek naszego przyszłego zmartwychwstania i szczęśliwości wiecznej.

O Najświętsza Dziewico, Matko Boga i moja słodka Madonno, dopomóż nam, bo jesteś także naszą Matką. Jesteśmy najmniejszymi sługami Twojego Boskiego Syna Jezusa; jesteśmy najmniejszymi synami Jego Kościoła; jesteśmy Twoimi najmniejszymi synami, o najsłodsza Matko Miłosierdzia. Ufamy Ci, wszyscy należymy do Ciebie, jesteśmy wszyscy w Twoich rękach. Dopomóż nam, Najświętsza Dziewico. Strzeż nas. Błogosław nam. Spraw, byśmy wzrastali w miłości Boskiego Syna Twego i Jego namiestnika na ziemi – papieża. Spójrz na Twego Syna i na Kościół, który jest Jego dziełem, ale także Twoim. Patrz na dusze, za które zmieszałaś Twoje łzy z krwią naszego Pana ukrzyżowanego. O droga Matko Boża, nasza nadziejo i Matko nasza. Kiedy powstałem od błogosławionych stóp papieża i podniosłem swój wzrok na niego, ujrzałem, że wiara w triumf i w pokój Kościoła, o którym wyżej mówiłem, oświecała – powiedziałbym – w sposób widzialny jego pogodne i białe czoło i całą białą jego dostojną postać.

Wasz najoddańszy w Panu
ks. Alojzy Orione
ze Zgromadzenia „Boskiej Opatrzności”

(1) Wzmianka o trzęsieniu ziemi w 1908 r., Podczas którego uległy zburzeniu Messyna, Reggio Calabria i in. Ks. Orione w tym czasie – z nominacją wikariusza generalnego od samego papieża – niósł pomoc poszkodowanym.
(2) Elastyczni jak np. zwłoki, cadaver.
(3) Ostateczna krytyka.